Salon

Witam Was w Nowym Roku. Od razu zacznę od gigantycznego projektu. Jego wykonanie zajęło kilka miesięcy, ale wreszcie jest ukończony w 100%! 🙂 Dziś pochwalę się salonem, który powstał z mojego projektu, oraz pracy mojej i mojej połówki. Do aranżacji miałam pokój około 30 m2. Marzeniem moim był kominek, ale także to by salon nie był odzwierciedleniem wystawki sklepowej. Oczywiście pojawiły się elementy zakupione w meblowej sieciówce - takie jak kanapa, oraz modułowy zestaw szafek. Jednak na szczęście pojawiło się mnóstwo rzeczy ręcznie zrobionych! 🙂 Sam proces gładzenia ścian i sufitu, a także budowanie ściany kartonowo-gipsowej pozostawię bez komentarza, gdyż wspomnienia o tym fakcie przykryła gruba warstwa pyłu gipsowego. I niech tak zostanie! Brrr!!! To na początek kilka poglądowych zdjęć całego salonu, a potem opowiem o rzeczach ręcznie zrobionych:   To teraz pora po kolei na rzeczy ręcznie wykonane. W salonie pojawiło się oświetlenie ręcznie zrobione. O ile z oświetleniem sufitowym nie było najmniejszego problemu z koncepcją i wykonaniem (powstało w ciągu kilku dni), tak oświetlenie ścienne rodziło się w bólach. Powyższa lampa powstała z kilku kawałków sklejki drewnianej, kilkunastu metrów drutu w 3 grubościach, oraz gotowych oprawek do żarówek z kablem. Oczywiście nie było tak różowo 😉 Na zrobienie tej lampy też miałam najmarniej 3 koncepcje. Sam wygląd klosza był oczywisty, gorzej z samym ułożeniem kabli i ich długości. Jednak po długich naradach w naszym gospodarstwie domowym się udało 😉 Lampa zawisła na suficie na ogromnych hakach. Największy problem stanowiły dla nas lampy ścienne. Do zrobienia 3 sztuki. Koncepcji także ze 3, a każda próba nieudolna. Materiałem który posłużył mi do zrobienia kloszy stały się podkładki pod śrubki. Uśmiech, aż ciśnie się na usta gdy przypominam sobie minę pana w sklepie kiedy kupowałam około 2 kg podkładek w tym samym rozmiarze;-) Patrzył na mnie jak na wariatkę, no ale sztuka wymaga poświęceń. Do łączenia podkładek używałam drucików, które utoczyły mi sporo krwi. Jak się finalnie okazało podkładek przydało się mniej. Jednak po 3 miesiącach główkowania powstały te oto lampy:   Istotną częścią salonu, stał się kominek. Raz, że daje nam ogromną porcję ciepła, a dwa wygląda fantastycznie. Z kominkiem łączy się także wiele zabawnych przygód. W ciągu kilku dni pracy udało się zepsuć parę rzeczy w domu. Wiercąc dziury w stropie i ścianie, wwierciła się moja połówka we wszystko co się dało - kable w ścianie i belkę podpierającą dach. Jakby było mało to drzwi straciły szybę. O ile wtedy nie było nam do śmiechu, tak z perspektywy czasu taki zbieg okoliczności w tak krótkim czasie wydaje się aż nieprawdopodobny. A jednak! 😉 Wszelkie straty i dodatkowy nakład pracy rekompensuje widok kominka. Pod kominek została zabudowana cała ściana. Część zabrała nam póła na drzewo oraz sam kominek, a drugą część ściany musieliśmy zabudowywać dodatkowo, by ukryć rury rozprowadzające ciepło do sypialni, oraz rurę która doprowadza powietrze z zewnątrz. Powierzchnia salonu się trochę zmniejszyła, ale to nie ma w sumie większego znaczenia. Nie chciałam klasycznej zabudowy kominkowej, dlatego też zaplanowałam nowoczesną zabudowę pod sam sufit:   Na długo przed samym remontem powstały pufy z opon i papierowej wikliny, oraz stolik ze skrzynek. By nadać pufie kształt ukryłam w niej oponę, którą potem przez kilka godzin oplatałam papierową wikliną, która nie tak dawno uzyskała grafitowy kolor. Z  uwagi na wagę pufy zamontowaliśmy w każdej po 6 kółek- by była mobilna. Jednak sklejka i druty ukryte w papierowych rurkach nie są komfortowe do siedzenia na każdej pufie leży poduszka, która powstała z resztek materiału pozostałej po renowacji krzeseł. Teraz można na nich wygodnie siedzieć! 🙂   Kolejnym moim marzeniem był stolik ze skrzynek. Udało mi się znaleźć w internecie piękne drewniane skrzynki, które były już oszlifowane. Zatem skrzynki zostały zabejcowane i zalakierowane. Dół stolika powstał ze sklejki drewnianej a mobilność zyskał dzięki zamontowanym kółkom. Pora na górę stolika. Po złączeniu skrzynek powstaje kwadratowa dziura. I na jej wypełnienie miałam także kilka koncepcji. Miały być korki po winie sukcesywnie uzupełniane po każdej butelce 😉 potem białe kamienie, a kończyło się na międzynarodowej plaży. Środek uzupełniony został polskim  nadbałtyckim piaskiem z Jastarni, muszle z włoskiej plaży, a kamienie przywiozłam z Rodos. 😉 Brakuje mi tylko pięknej czerwonej rozgwiazdy, ale to "złowię" podczas kolejnej podróży 😉 Funkcję blatu pełni szklana tafla która chroni moją plażę, przed palcami wścibskich gości. Mogą tylko patrzeć! 🙂   Kolejną rzeczą która powstała w salonie jest stylizowana szafka z lat 70-80, obecnie pełniącą funkcję szafki uciech 😉 Znajdują się tam ulubione gry planszowe i napoje wyskokowe. Jest to element starej meblościanki, który mnie urzekł w całości. Szafka otrzymała czarny kolor i okleinę w pepitkę na dolnych drzwiczkach oraz na plecówce. Żeby szafka nie była banalna o dobrze korespondowała z poduszkami na pufach oraz krzesłami otrzymała żółte uchwyty oraz żółte nogi.   Kolejną wymyśloną przeze mnie fanaberią miał być koniecznie okrągły i rozkładany stół, a do tego niewielkie krzesła/fotele. Tak więc zaczęłam tropić wszystkie aukcje internetowe celem zdobycia krzesła z PRL-u i okrągłego stołu. O dziwo nie trwało to tak długo ja cała renowacja. Krzesła zakupiłam po 25 zł za sztukę. Żałuję że nie uwieczniłam nietęgą minę mojej połówki kiedy je zobaczył, zapewne pomyślał że na głowę upadłam (ale tego nie powiedział) 😉 Po prostu czasami jest mniejszej wiary niż ja 😉 Ze stołem poszło gładko - szybka akcja i w ciągu kilkunastu godzin stół był w naszym domu. Udało mi się go nabyć za 120 zł. Pracę zaczęliśmy od renowacji krzeseł. Musieliśmy je oczyścić do samych ram, a potem pozbyć się starej powłoki malarskiej na nogach. Następnie pomalowaliśmy je na żółto i tak rozpoczął się cały proces tapicerowania. Pasy, gąbka, pianka, materiał w pepitkę, guziki, milion zszywek i kilometry nici którymi zszywałam ręcznie poszczególne elementy wykończeniowe. I tak 4 razy. Nawiasem to nie uwierzycie jak ciężko zdobyć żółte guziki z nóżką. Z tej radości i zaćmienia umysłu kupiłam ich 2x za dużo...Ehh...Może się jeszcze przydadzą. Ze stołem poszło znacznie łatwiej. Nogi miały niewielkie pęknięcia, które zostały sklejone. Kolejnym krokiem było usunięcie starych powłok w czym pomógł specjalistyczny żel do usuwania starych powłok malarskich oraz papier ścierny. Żel śmierdzi piekielnie, ale działa niezwykle skutecznie. Potem bejca, lakier i gotowe! 🙂 Stół jak nowy. Koszt renowacji znacznie niższy niż zakup nowych krzeseł i stołu.   I chyba zupełnie na koniec obraz namalowany przeze mnie. Nie jest to sztuka najwyższych lotów, trochę białej, brązowej i zielonej farby. Jednak zawisło na ścianie i cieszy moje oko.   A żeby nie być gołosłowną trochę zdjęć z pola walki oraz przedmiotów użytych do metamorfozy: